środa, 10 grudnia 2008

Canon 17-40/4L USM

Przyznaję uczciwie, podchodziłem do tego szkła jak przysłowiowy "pies do jeża". Swego czasu 85mm było dla mnie "szerokim kątem", 135 - "standardem", a żebym uznał coś za tele z prawdziwego zdarzenia, musiało toto mieć 300 milimetrów. Albo więcej.

Z tytułowym 17-40 pierwszy raz miałem dłuższą styczność, gdy odwiedzałem Jurka, mojego ojca chrzestnego, w Sztokholmie. Jurek specjalizuje się w fotografii tanga argentyńskiego (zdjęcia można obejrzeć na jego stronie www.phototango.net), więc to, co głównie mnie zainteresowało w jego kolekcji, to doskonałe optycznie, jasne obiektywy (głównie perfekcyjny 135/2L USM). Tak się jednak złożyło, że podczas zwiedzania miasta prawie codziennie "wizytowaliśmy" jakieś budowle. Ratusz, liczne budynki umieszczone w Skansenie... Choć próbowałem usilnie, ani 135, ani 85, ba, nawet 50mm nie dawały rady oddać ogromu pomieszczeń ratusza, a w malutkich domkach Skansenu jedyną możliwością pokazania w miarę sensownego kadru było użycie szerokiego kąta.

Cierpiałem wielce, podkręcając do aparatu 17-40, łypiąc co i rusz dookoła, czy czasem nikt nie zauważy, że używam takiego szkła.

Kilka dni cykania, poza architekturą, zrobiłem też widoczki, i nawet zaczęło mi się podobać. Choć oczywiście nawet sam przed sobą się do tego nie przyznałem...

Parę tygodni po powrocie ze Szwecji tata (architekt wnętrz) poprosił mnie o sfotografowanie jednego domu, który zaprojektował. I się zaczęło... Jedno zdjęcie, drugie... Wkręciłem się. No i chcąc niechcąc musiałem wybrać jakiś sprzęt odpowiadający nowym zadaniom.

Przeczytałem sporo testów, wypróbowałem mnóstwo szkieł (stałoogniskowych), niestety, w każdym wypadku brakowało mi jednej, bardzo ważnej dla mnie rzeczy: dobrej pracy pod światło. Jedynie Canon 14/2,8 dawał radę, ale był zdecydowanie za szeroki, i za drogi, jak na (wówczas) weekendowe cykanie wnętrz.

I wtedy przypomniałem sobie o niepozornym zoomiku ze Sztokholmu :). Napisałem do Jurka, zdecydowanie polecił mi to szkło. Ok, tydzień później stałem się szczęśliwym posiadaczem Canona 17-40L USM.

Wnętrza - ok, dobra jakość, bez zniekształceń... Nie narzekam. Ale któregoś dnia podkusiło mnie wziąć to szkiełko na zawody jeździeckie. Potężne słońce, dużo białych powierzchni odbijających je... Canon 70-200/2,8 nie dawał rady (żadne zaskoczenie, dobrą pracą pod światło to on nie grzeszy). Była to z resztą "kropla, która przepełniła czarę", i spowodowała, że pozbyłem się 70-200 na rzecz 200/2,8. Co było robić... Podkręciłem szeroki kąt (tak, szerokim kątem MOŻNA robić sport), wpełznąłem pod przeszkodę... Po konkursie obejrzałem zdjęcia, i szczęka mi opadła. Żeby uzyskać jakikolwiek blik czy artefakt, musiałem walnąć prosto pod słońce, i to ze słońcem w kadrze. I TO BEZ OSŁONY! (ok, ze słońcem w kadrze to osłona akurat niewiele zmienia).

Od tego czasu, jak policzyłem, ponad 70% zdjęć robię tym obiektywem. Dokument, sport, oczywiście architekturę i landszafty, nawet modę. I nie oddam go za żadne skarby :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania!