Z tytułowym 17-40 pierwszy raz miałem dłuższą styczność, gdy odwiedzałem Jurka, mojego ojca chrzestnego, w Sztokholmie. Jurek specjalizuje się w fotografii tanga argentyńskiego (zdjęcia można obejrzeć na jego stronie www.phototango.net), więc to, co głównie mnie zainteresowało w jego kolekcji, to doskonałe optycznie, jasne obiektywy (głównie perfekcyjny 135/2L USM). Tak się jednak złożyło, że podczas zwiedzania miasta prawie codziennie "wizytowaliśmy" jakieś budowle. Ratusz, liczne budynki umieszczone w Skansenie... Choć próbowałem usilnie, ani 135, ani 85, ba, nawet 50mm nie dawały rady oddać ogromu pomieszczeń ratusza, a w malutkich domkach Skansenu jedyną możliwością pokazania w miarę sensownego kadru było użycie szerokiego kąta.
Cierpiałem wielce, podkręcając do aparatu 17-40, łypiąc co i rusz dookoła, czy czasem nikt nie zauważy, że używam takiego szkła.
Kilka dni cykania, poza architekturą, zrobiłem też widoczki, i nawet zaczęło mi się podobać. Choć oczywiście nawet sam przed sobą się do tego nie przyznałem...
Parę tygodni po powrocie ze Szwecji tata (architekt wnętrz) poprosił mnie o sfotografowanie jednego domu, który zaprojektował. I się zaczęło... Jedno zdjęcie, drugie... Wkręciłem się. No i chcąc niechcąc musiałem wybrać jakiś sprzęt odpowiadający nowym zadaniom.
Przeczytałem sporo testów, wypróbowałem mnóstwo szkieł (stałoogniskowych), niestety, w każdym wypadku brakowało mi jednej, bardzo ważnej dla mnie rzeczy: dobrej pracy pod światło. Jedynie Canon 14/2,8 dawał radę, ale był zdecydowanie za szeroki, i za drogi, jak na (wówczas) weekendowe cykanie wnętrz.
I wtedy przypomniałem sobie o niepozornym zoomiku ze Sztokholmu :). Napisałem do Jurka, zdecydowanie polecił mi to szkło. Ok, tydzień później stałem się szczęśliwym posiadaczem Canona 17-40L USM.
Od tego czasu, jak policzyłem, ponad 70% zdjęć robię tym obiektywem. Dokument, sport, oczywiście architekturę i landszafty, nawet modę. I nie oddam go za żadne skarby :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania!