niedziela, 4 października 2009

Vienna!

Troszkę czasu minęło od powrotu z Wiednia, ale dopiero teraz mam chwilę, żeby o tym napisać. No więc jak było... Było zdecydowanie super. Świetne miejsce do zwiedzania, wypoczynku, pracy, w sumie nie zdziwiłbym się, gdyby na mojej stronie zamiast "photographer based in Warsaw, Poland" pojawiło się "photographer based in Vienna, Austria". Tylko niemiecki będzie trzeba podszlifować. A zaczęło się od podróży samolotem. O, mniej więcej takim, może troszkę mniejszym:

Był plan myknąć z lotniska specjalną koleją do centrum Wiednia, ale okazało się, o dziwo, że taksówką wyjdzie taniej! Więc podróż taksówką, około godziny, krótki spacer po mieście, w poszukiwaniu pożywienia... (jeden z pierwszych widoków w centrum Wiednia, jaki mi się rzucił w oczy)

I ostatecznie śniadanko w Cafe Central, które w żadnym wypadku nie przypomina dworca centralnego, chyba, że ilością osób w godzinach szczytu...

Potem udaliśmy się do Hohshule, celem odebrania kupionych wcześniej przez internet biletów. Oczywiście tata z przyzwyczajenia bardzo się spieszył:

Po wykonaniu tych jakże męczących czynności, udaliśmy się do Fine Arts Museum, miałem tam tylko takie dziwne wrażenie, że sam budynek jest większym dziełem sztuki, niż większość tego, co wisi na ścianach czy stoi na postumentach. Ale ok, ja nic nie mówię, bo zaraz mnie ktoś znowu spróbuje zlinczować czy wyzwie od profanów... A zdjęcie przedstawia arkady i kawałek klatki schodowej gmachu muzeum (wcześniej był to pałac letni cesarzowej Sisi):

No, a potem przyszedł czas na zasłużony (wielce) odpoczynek, i spróbowanie najlepszego Viennerschnyzla w całym Wiedniu (tak przynajmniej mówią, nie mam podstaw, by nie wierzyć).

Następny dzień zaczął się od zwiedzania katedry, potem krótkich zakupów, większość sklepów wygląda mniej więcej tak:

Pawilony metra (z ekspozycją archiwalnych zdjęć, nie powiem, podobały mi się), i nabywaniem biżuterii (przemilczę, dla kogo...):

I krótki spacer znowu, tym razem miałem dość ciekawy epizod trendsetterski, otóż przechodziłem wzdłuż kolejnych kamienic, i w pewnym momencie minąłem drzwi, zupełnie nie pasujące do elewacji. Cofnąłem się te kilka kroków, które zdążyłem z rozpędu zrobić, i strzeliłem fotkę. Para, która mnie minęła, cofnęła się z większej odległości, by wykonać identyczny kadr. Ach, ta sława... A zdjęcie wygląda tak:

No i największe doznanie artystyczne tego wyjazdu, Leopold Museum, a w nim prace Egona Schiele:

Po wystawie cyknąłem jeszcze takie zdjęcie, na klatce schodowej muzeum:

Wracając, wypatrzyłem pomnik Goethego, nie pytajcie mnie, co ma Goethe do Wiednia, nie mam zielonego pojęcia.

Następnie trzeba było wypełnić kolejny obowiązek, tzn spróbować oryginalnego tortu Sachera, w Sacher Stube. Tort wyglądał tak: (a smakował dużo lepiej, niż wygląda).

Potem kolejne zakupy, i spacer ulicami pełnymi turystów (ach, te stada identycznych japończyków robiących tony identycznych zdjęć, któż ich nie uwielbia...), i ulicznych mimów i kuglarzy. Jeden zwłaszcza przykuł moją uwagę (ciekawe, czemu...):

No i koncert. W sumie chyba podobny, jeśli nie identyczny repertuar, jak ten grany na Koncercie Noworocznym. Głównie dzieła Mozarta, Straussa, oczywiście marsz Radetzkiego, i takie tam inne ;) Przed koncertem wleźliśmy do parku, w którym znajdował się budynek "koncertowy", a tam stał sobie Johan Strauss:

Potem jeszcze kilka zdjęć twilightowych (w sumie fotka Straussa też jest w czasie twilightu, ale cicho być):

No i sam koncert (w czasie którego, wbrew zapewnieniom przewodnika, nie wolno było robić zdjęć... Barbarzyństwo):

A następnego dnia zaczęliśmy od pokazu w Hohshule. Tylko dwa zdjęcia, więcej... No cóż, więcej na razie pokazać nie mogę, wtajemniczeni wiedzą, dlaczego ;)

No i drugie zdjęcie, długi czas, jednoczesne manoramowanie i zoomowanie szerokim kątem, pojedyncza fotka, wiem, wiem, jestem genialny:

Potem jedzonko kolejne, trochę zakupów, muzeum fotografii (u Leopolda, podobnie, jak Ekspresjoniści):

Tam też, korzystając z lustra, wykonałem portret rodzinny, jedyne zdjęcie, na którym widać moją paskudną mordkę:

Potem ostatni, długi tym razem, spacer, i kilka zdjęć z niego...:

Ostatnie zdjęcie przedstawia ulicznego artystę, malującego sprayami, podobny widok można chyba zastać w Warszawie, na "patelni" przy metro centrum, chociaż chyba różnią się nieco ceny prac ;). Po spacerze jedzonko, na lotnisko, i do domu.

Na koniec tylko takie zestawienie, ilości zwiedzonych knajp i posiłków w nich (bo głównie jedzeniem się chyba zajmowałem, poza "pracą"):

1-szy dzień:
-Cafe Central (śniadanko)
-Kawa w cafeterii Fine Arts Museum
-Viennerschnytzel
-Apfelstrudel w Kafe Corb

2-gi dzień:
-Szprycowanie (red bull) w kawiarni Leopold Museum
-Sachertorte w Sacher Stube
-Viennerschnytzel po raz drugi
-Wieczorny Sachertorte w Corb

3-ci dzień:
-Apfelstrudel u Demel'a
-Obiad z deserem w Corb

Generalnie gorąco, gorąco polecam właśnie Corb'a, znakomita obsługa z jajami ;)

1 komentarz:

  1. być w wiedniu i nie widzieć shonbrun? to nie ma po co jechać generalnie.. tożto główny zabytek...

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania!